Sensei Christian Tissier (3.10.2009, Berlin)

„Za co?” Przecież to sobota! Najwspanialszy dzień tygodnia głównie z uwagi na możliwość wyspania się za wszystkie czasy. Niestety, nie tym razem. Budzik nastawiony na morderczą godzinę 3.30, nocne parzenie kawy w termos, jakieś kanapki, zapas mineralnej i w drogę.
Dojazd do Berlina zajął nam nieco ponad trzy i pół godziny, co należy na pewno uznać za niezły wynik. Przed dojo zjawiliśmy się niemal godzinę przed czasem dzięki czemu wzięliśmy udział w. układaniu maty. Niemiecka organizacja pracy jest chyba mocno przereklamowana, albo wręcz przeciwnie. ;-).
Trening z bokken. Znana nam forma, ale. Widzimy ideę ruchu, rozumiemy zasadę, ale… zwyczajnie nie wychodzi. Aikido. Bazujemy na podstawowych, prostych technikach. Szukamy efektywności przez przemieszczanie od jednych do kolejnych punktów „strategicznych”. Bardzo ciekawa praca, uświadamiająca nam ile wciąż do zrobienia w podstawach. Streszczę to w ten sposób: „Przecież to wygląda jak zwykłe shihonage z aihanmi”! Właśnie. Staż trudny. Sensei widząc, że najwyraźniej nie nadążamy za jego przekazem, kilkakrotnie dowcipnie upewnia się czy jego angielski jest dla nas zrozumiały. Czasem rezygnuje z kolejnego pokazu i szuka innych sposobów by „sprzedać” nam kolejną porcję swojego aikido.
Wracamy z głowami pełnymi myśli, z kolejną porcją materiału do przepracowania. Jak zawsze. Wracamy zmęczeni podróżą i niedoborem snu. Cóż, jutro jest niedziela, może wreszcie odeśpimy?
Irimi