Nasz klub jako część delegacji International Aikido Federation miał zaszczyt wziąć udział w obchodach Narodowego Dnia Sportu w Iwama Dojo. Zapraszamy do przeczytania relacji Tomka Kujawy z tego niezwykłego wyjazdu.

„Tomek, czy chciałbyś polecieć z nami do Japonii?” – na takie pytanie zadane przez Sensei Wojtka i Adama istnieje tylko jedna poprawna odpowiedź. Tak, tak, tak! Wszystko to miało miejsce pół roku wcześniej, ale i tak moment wylotu nadszedł szybko i jakby niespodziewanie. Podróż zajęła nam około 15 godzin z Poznania przez Warszawę aż do Tokyo. 

Krótkie japońskie noce

Na miejscu spotykamy Sensei Adama, który już nas zameldował w ryokanie, tradycyjnym hotelu japońskim. Tego dnia mamy kilka godzin na zwiedzenie miasta – odwiedzamy kilka miejsc “must-see” na mapie Tokyo, ale pamiętamy o nadchodzących dniach i nie forsujemy się zbytnio zwiedzaniem. Temperatura i wilgotność mocno dają nam się we znaki!

Czterej pancerni i panda

Czterej pancerni i panda

Poranny trening w Hombu Dojo

Noc jest krótka, bardzo krótka. Nie ma dużo czasu na odpoczynek – już pierwszej nocy wstajemy przed 5 rano, żeby punkt 6.00 być pod Hombu Dojo na treningu Doshu. Witamy się z innymi przedstawicielami IAF (koledzy i koleżanki m.in. z Francji, Belgii, Egiptu, Australii, Rumunii) stojąc w szpalerze pod domem Doshu. Po chwili pojawia się sam Doshu – idzie już przebrany i namawia nas do jak najszybszego wejścia na matę. Oj, będzie się działo…

Przed treningiem w Hombu Dojo

Przed treningiem w Hombu Dojo

Osławiona mata w Hombu – tak, jest twarda. Składa się z minimalnej warstwy cienkiej pianki pomiędzy deskami a materiałem. Dobrze, że mamy ochraniacze na kolana – takie siatkarskie, które pomagają przy ukemi i wstawaniu, ale przy suwari wręcz kaleczą kolana… O czym przekonuję się na własnym ciele, a właściwie kolanach.

Trening mija szybko i choć trwa tylko godzinę, to połączenie jet lag, małej ilości snu, temperatury oraz wilgotności daje się mocno we znaki – ten trening wydaje mi się cięższy niż ostatni trening na Letniej Szkole Aikido! Patrzę dookoła i widzę, że nie tylko ja mam ten problem. Warunków do padania nie ma – upadasz mając nadzieję, że nie wpadniesz na nikogo, ani nikt nie wpadnie na Ciebie. Ostatnie 10 min to jiu waza, więc każdy robi dowolne techniki – większość biegnie do szatni pić wodę. Na koniec robimy pamiątkowe fotografie i jedziemy do hotelu po nasze walizki. 

Po treningu w Hombu Dojo

Po treningu w Hombu Dojo

Iwama Dojo – kolebka aikido

Prosto z Tokyo jedziemy do Iwama Dojo, podróż pociągiem (oczywiście, że pociąg był na czas!) trwa raptem 2h. Jeśli pisałem, że w Tokyo było gorąco i wilgotno, to nie wiem co napisać o Iwama – tam jest jeszcze bardziej duszno i jeszcze wyższa temperatura. Człowiek mokry po samym spacerze! Czuję, że to będą wyjątkowe dni…

A jak jest w samym Iwama Dojo? Już na stacji widać, że tam żył O’Sensei. Przy samej stacji stoi pomnik, do Iwama prowadzi “aikido path” z różnymi zdjęciami z życia O’Sensei. 

Stacja kolejowa w Iwama

Stacja kolejowa w Iwama

Samo dojo to raptem kilka budynków: dojo z kilkoma pokojami, budynek gospodarczy, dawna kwatera O’Sensei i kilka dodatkowych budyneczków (kilka składzików i toalety). I dużo terenów zielonych na których już stoją namioty i scena z matą, na której w niedzielę odbędą się pokazy z okazji 74. edycji Narodowego Dnia Sportu w Japonii.

“Apartament” w Iwama Dojo

"Zaplecze" Iwama Dojo

“Zaplecze” Iwama Dojo

Ach, byłbym zapomniał – pisałem, że mata w Hombu jest twarda, prawda? To wyobraźcie sobie, że mata w Iwama Dojo to deski pokryte samym materiałem! Jak ja dziękowałem za moje super miękkie ochraniacze na kolana! Oczywiście zapomnijcie o “wysokim yoko” – dojo jest na tyle małe, że nasza 25-osobowa grupa plus kilku lokalnych aikidoków wypełnia ją po brzegi. Jest to pewnego rodzaju błogosławieństwo, bo nie wiem czy na tej macie byśmy dotrwali do pokazów. Trening w takim miejscu ma coś magicznego! Sensei Inagaki wspomina, że w tym dojo swój pot zostawiał sam O’Sensei i byśmy wynieśli coś więcej niż tylko zwykły trening. 

Shin Dojo w Iwama Dojo

Plan pobytu w Iwama Dojo jest do bólu prosty – pobudka codziennie o 5, później sprzątanie dojo oraz świątyni przed dojo. Potem godzinny trening od 6, śniadanie, sprzątanie terenu dojo do 12. O 14 uchi-deshi mają obowiązkowy “free training”, gdzie ćwiczą co chcą, bez nauczyciela. Później czas wolny i wieczorne keiko. Kolacja, sen. I powtórka! 

Ekipa sprzątająca Dojo

Ekipa sprzątająca Dojo

Słynna kuchnia w Iwama Dojo

Pewnego dnia pojawia się Sensei Isoyama, który pyta nas skąd jesteśmy. Kilka osób siada na ławeczkach i rozmawiamy z Senseiem. Dopytuje mnie skąd jestem, ilu nas przyjechało – cała rozmowa odbywa się w języku będącym kombinacją japońskiego i angielskiego. Sensei Isoyama cieszy się że przyjechaliśmy aż z Polski – w końcu utrzymuje bliskie relacje z Sensei Marianem Wiśniewskim, z którym i nasz klub ma wiele wspólnego.

Spotkanie z Sensei Isoyama

Drugiego dnia zostajemy podzieleni na grupy – okazuje się, że wraz z Łukaszem nie będziemy uke dla Sensei Wojtka i Adama, a będziemy w innej grupie razem dawali pokaz! Szok, zaskoczenie, stres, radość – wszystko na raz. 

Dzień Pokazu Ostatecznego

Nadchodzi czas na przygotowania, oczywiście w ochraniaczach – dostajemy wytyczne: “dwie grupy suwari, dwa razy hanmi handachi i robimy osae waza”. Prosty przekaz, techniki podstawowe – bierzemy z Łukaszem suwari uznając to za łatwiejsze, a także chętnych było mniej. I jak tylko zrobiliśmy pierwszą serię ćwiczeń, to zrozumiałem swój błąd – ochraniacze na nogach pomagają przy upadkach, ale zupełnie odwrotnie zachowują się w przypadku suwari. Koniec końców po godzinie suwari miałem zdarte kolana, a każda kolejna próba ten stan pogłębiała…

Gęsto, gęściej, Iwama Dojo

Nadszedł dzień pokazów. Widziałem w swoim życiu wiele pokazów, które można określić jako “spore”: pokazy na 35-lecie aikido w Polsce czy też ostatnio na 60-lecie aikido w Holandii.  Ale 74. Narodowy Dzień Sportu w Iwama Dojo – to trzeba zobaczyć, bo napisanie, że było tam z 1000-1500 osób, to nic nie napisać.

57 grup pokazujących to około 600 osób na macie, do tego minimum drugie tyle na widowniach. 3h oczekiwania – samo stanie plus stres dawały o sobie znać. Dowiadujemy się “jesteście tuż przed Doshu!” – czyli na sam koniec pokazów, w tzw. “prime time”, czyli stres szybuje w górę. Stajemy w kolejce, 4 grupy przed nami. Czas mija tak szybko, że nie wiem kiedy jesteśmy na macie. 

W oczekiwaniu na pokaz

W oczekiwaniu na pokaz

Ukłon i atakuję… nie zwracam uwagi na kolana, choć wiem co tam się dzieje. Adrenalina robi swoje. Łukasz jak zawsze perfekcyjnie wykonuje swoje techniki. Moje kilka razy się rozlatują, ale chyba nikt tego nie zauważa. Łukasz nadrabia moje braki jako uke! Dzięki Łuki!

Najważniejsza jednak miała być synchronizacja 4 grup. Staramy się sprawdzać jak inne grupy – sygnały wydawane przez kolegę z Australii w ogóle do nas nie docierają. Zwalniamy przy ostatnich technikach. Koniec naszego zestawu technik, a tu nadal nie było sygnału 2 min. Co teraz, co teraz?! Na szczęście pojawia się upragniony gong! Ukłony i gong. Przy schodzeniu “piąteczki” z Sensei Kei Izawa oraz Sensei Wilko Vriesmanem! Ponoć poszło nam rewelacyjnie! 

Krew, pot i ogrom szczęścia :-)

Nie mam czasu na złapanie oddechu – czas na pokazy naszych Sensei’ów. International Aikido Federation rządzi! Ostatnia grupa dała czadu! Energia, prędkość, skupienie, technika! Widzieliście to na filmikach, więc nie będę zanudzał opisem pokazu. Wspomnę tylko, iż wg mnie dostali największe brawa ze wszystkich grup!!!

Podczas pokazu Doshu nagle zaczyna padać, co później przeradza się w istne oberwanie chmury. Udaje nam się przebrać z kimona i dzięki pomocy przyjaciół z Japonii docieramy na dworzec by wrócić do Tokyo na ostatni dzień.

Świat jest mały

Ostatni dzień spotykamy się z kilkoma przyjaciółmi Shin Dojo – Sensei Hiroyuki Namba oraz Karelem Norbelly (synem Sensei Pascala Norbelly). Dołącza do nas też bliski znajomy Sensei Wojtka. Spędzamy ten dzień spokojnie, robiąc jeszcze zakupy prezentowe i łapiąc ostatnie widoki tokijskich ulic. Tego dnia jeszcze bardziej doświadczamy japońskiej uprzejmości oraz gościnności..

Spotkanie Namba One ;-)

Spotkanie Namba One ;-)

Ciąg dalszy spotkań ze "starymi" znajomymi

Ciąg dalszy spotkań ze “starymi” znajomymi

Ten wyjazd był pełen wielu emocji, stresu, złości, radości, podekscytowania, no i przede wszystkim niewyspania – ale wspomnienia i relacje zostaną na całe życie. W ekipie IAF było wielu wspaniałych ludzi, których mam nadzieję spotkać na kolejnych seminariach na całym świecie. 

Oczywiście raz jeszcze dziękuję naszym nauczycielom za możliwość uczestnictwa w tym wyjątkowym wydarzeniu! Taki wczesny prezent urodzinowy to coś wyjątkowego! :-) Dziękuję również Łukaszowi za wspólne chwile na macie i poza nią. Do kolejnego wyjazdu!

Autor: Tomasz Kujawa