VII Letnia Szkoła Aikido (2-9.8.2008, Złotów)
Lato to jak wiadomo to okres wypoczynku, podczas którego naród masowo wylega na plaże, smaży swe ciała w promieniach UV pochodzących z najbliższej nam gwiazdy, potem chłodzi je Bałtyku. Część narodu żegluje, część spływa (kajakiem), część płaci za te same promienie UV zbierane jednak za granicą.
Pewna grupa ludzi w tym samym czasie wydaje się być lekko “niepełnosprytna”. Osoby te płacą by spędzić czas pocąc się, męcząc, by mieć nieco siniaków, by nazbierać sporo otarć i by całkiem połamany z trudem podnosić się o poranku z łóżka, z uczeniem bólu w całym ciele (także we włosach i paznokciach). Ta grupa to uczestnicy corocznych Letnich Szkół Aikido w Złotowie. Ja także do tej grupy lekkich wariatów należę, z czego zresztą jestem dumny 🙂
Schemat Szkoły podobny do poprzednich. W tym roku jednak nieco więcej zajęć z sensei Pascalem Norbellym, który już tradycyjnie jest głównym gościem naszej Szkoły. Poranne treningi z bokken po raz pierwszy prowadził właśnie sensei Norbelly. Treningi prowadzone w taki sposób, że mogły z nich skorzystać zarówno osoby zaawansowane jak i początkujący. Były zarówno podstawowe cięcia i sposoby poruszania się jak i bardziej rozwinięte formy kumi tachi. Formy znane, choć niektóre w nieco innej wersji, kończone nieco innymi cięciami, niż te, do których byłem przyzwyczajony. Jak zwykle w bokken praca nad dystansem, timingiem, sporo detali. Także praca nad… odwagą.
Zajęcia na macie z sensei Norbellym? Określiłbym je jako bardzo dynamiczne. W stosunku do poprzednich szkół, zajęcia były wyraźnie “żywsze”, czego przedsmak mieliśmy podczas stażu w Dreźnie (patrz relacja). Już wówczas bowiem zapowiadała się mała rzeź (nie)winiątek. Szczególne pod tym względem były zwłaszcza zajęcia dla instruktorów. Sensei sporo chodził pomiędzy ćwiczącymi i poćwiczył z każdym, dając nam ostro popalić. Przyznam się bez wstydu, że często, gęsto niestety nie nadążałem za ruchem sensei i bywałem zupełnie bezradny. Te treningi wyraźnie pokazały ile jest jeszcze do zrobienia w kwestii dobrego atakowania, ile pracy potrzeba w zakresie “reaktywności” uke. Podczas swych ostatnich zajęć sensei powrócił do podstaw. Z jednej strony odniosłem wrażenie, że jest to podsumowanie naszych treningów w trakcie Szkoły, ale też chyba przypomnienie najważniejszych rzeczy, jakby obudzenie nas, ponowne zwrócenie uwagi na elementy bazowe, na podstawowe zasady, w których wciąż są rzeczy do poprawienia…
Treningi z sensei Marianem Wiśniewskim to jak wiadomo kuźnia. Dużo rzeźbienia w podstawach, na rozgrzewce jak zwykle tai sabaki połączone z zejściami z linii ataku, co akurat zbyt proste przy ataku trzech uke nie było. Podczas treningów ćwiczyliśmy raczej bardziej złożone techniki, kompilowane z kilku ruchów, kończone technikami podstawowymi, jak ikkyo, czy shihonage. Nie zabrakło oczywiście nieśmiertelnego kokyu ho, ale było także rzadziej ćwiczone gyaku ikkyo. Treningi były jak zwykle wymagające fizycznie, co akurat było mi potrzebne do budowania kondycji.
Sensei Jerzy Sapiela i tym razem na Szkole podczas prowadzonych przez siebie treningów posłużył się rekwizytami. W tej materii powrót do źródeł, czyli kółka hula hop. Posłużyły one do pokazywania stref działania tori i uke, ich wzajemnych relacji od momentu zainicjowania ataku do zakończenia techniki. Sensei za pomocą hula hop pokazywał też właściwe trajektorie i płaszczyzny ruchu tori w trakcie wykonywania technik. Pracowaliśmy nad technikami podstawowymi (ponownie kokyu ho), choć oczywiście treścią zajęć była bardziej praca nad dystansem i wspomnianymi już relacjami tori uke, które wynikały np. z coraz to krótszej i bardziej bezpośrednio wykonywanej wersji techniki.
W trakcie Szkoły odwiedził nas sensei Waldemar Giersz, który gościnnie poprowadził zajęcia dla grupy początkującej. Niestety nie brałem w nich udziału, ale komentarze ćwiczących na tym treningu osób były jak najbardziej pozytywne i było to dla nich na pewno ciekawe urozmaicenie treningów Szkoły. Treningi w grupie początkującej prowadzili także sensei Adam Manikowski i sensei Wojciech Drąg, jednak tu w relacji musiałby ponownie zastąpić mnie ktoś z ćwiczącej pod ich okiem grupy.
W trakcie Szkoły nie zabrakło także egzaminów począwszy od stopni 6 kyu na 3 danie skończywszy. Także ja miałem swój egzamin, ważny, bo ostatni zdawany bez hakamy.
Kolejna siódma już Letnia Szkoła Aikidow Złotowie za nami. Jak zwykle bardzo urozmaicona. Jak zwykle intensywnie przepracowana. Jak zwykle pozostawiła nam sporo do przemyślenia, sporo materiału do pracy na kolejne miesiące treningów w naszych dojo. Mimo, że rozkład treningów, nauczyciele Szkoły, większość uczestników są elementami „stałymi”, to należy zauważyć, że Szkoła nie popada w rutynę, rozwija się wraz z naszym aikido. To chyba najcenniejsza rzecz w tym wszystkim…
Na koniec krótkie podziękowania. Przede wszystkim dla ojca i matki szkoły 😉 czyli Adama i Wojtka, dla wszystkich Nauczycieli Szkoły i dla jej uczestników. Tradycyjnie już – do zobaczenia za rok!
Irimi