Sensei Marian Wiśniewski (18-19.06.2004, Wałcz)
Staż oficjalnie rozpoczynał się w sobotę, jednak my udaliśmy się do Wałcza już w piątek wczesnym popołudniem. Przede wszystkim dlatego, że tego dnia nasz kolega Jacek miał zdawać egzamin na 1 kyu. Klub kibica jest przy takiej okazji zawsze mile widziany.
Popołudniowy piątkowy trening był dość krótki. W zasadzie ćwiczyliśmy tylko jedną technikę – ude garami, dość rzadko ćwiczoną na codziennych treningach. Następnie odbyły się egzaminy na stopnie od 6 do 1 kyu. Zdawało bardzo dużo osób, więc sporo czasu egzaminy zajęły. Wszyscy, którzy tego dnia do egzaminu podeszli – zdali, choć opinie co do poziomu niektórych egzaminów były dość zróżnicowane. W każdym razie piątkowy wieczór zyskał sporo sponsorów. Przy tej okazji serdeczne gratulacje dla Jacka, dla którego był to bardzo udany sezon: 1 dan w iaido, 1 kyu w aikido i ukończony kurs instruktorski. W siłę rośniemy!
Wieczór spędziliśmy przy ognisku na Dworze Widawa. Dobrze rozgrzani i z lekka podwędzeni ogniskowym dymem, przespaliśmy noc (a przynajmniej jej spory fragment) w namiotach przy temperaturze otoczenia “typowo” czerwcowej – wynoszącej jakieś 6 stopni Celcjusza. Warto było, szczególnie dla fantastycznej grochówki, która rozgrzewała nas przy śniadaniu jedzonym na młyńskim kole.
Sobotnie treningi upłynęły także pod znakiem ude garami. Tym razem nieco więcej ataków: katatedori, hijidori, katadori – idąc w górę ręki ;-). Poza tym trochę rzutów – pamiętam udekimenage i kaiten nage. Była też dźwignia, której nazwy niepomnę, a polegająca na “łamaniu łokcia” po ataku yokomenuchi. Bardzo praktyczna sprawa przy wyjściu z dyskoteki. Ciekawy staż, nieco inny niż poprzednie z senseiem Wiśniewskim.
Czas na macie mijał dość szybko, mimo, że w świadomości mieliśmy już powoli zbliżającą się kolejną noc pod gwiazdami. Tym razem jednak znacznie cieplejszą, choć nadal nie typowo letnią. Sporo drewna zużyliśmy podsmażając kiełbaski i preparując sobie chrupiący chleb. Na to wszystko oczywiście grochówka z dodatkiem młodej kiszonej kapusty. No i wesoła kompania. Będzie co wspominać.
Niedziela zaskoczyła nas piękną pogodą. Swoją drogą do czego to doszło, że człowiek w czerwcu wygoniony z namiotu miłym ciepłem dziwi się zastając słoneczny poranek. Przy takim obrocie sprawy nie bardzo kwapiliśmy się by wracać do domu i ten dzień spędziliśmy delektując się błogim lenistwem, czasem z lekka podgryzani przez muchy ;-). Staż w Wałczu można zatem zaliczyć do letnich. Do następnego razu!
Irimi